Łotwa: Spacerem po Rydze. Moja pierwsza podróż solo

To miała być wyjątkowa podróż z kilku względów. Chciałam oderwać się od przytłaczającej mnie ostatnio coraz bardziej codzienności wypełnionej mniejszymi i większymi problemami, chciałam poukładać sobie parę rzeczy w głowie, chciałam poznać nowe miejsca i dopisać do listy odwiedzonych państw kolejne kraje (w końcu mam marzenie, by przed 35 urodzinami postawić stopę w każdym europejskim państwie!). W końcu chciałam zrobić i TO: wybrać się w samotną podróż i sprawdzić, jak się w jej trakcie sprawdzę. 24 godziny na dobę tylko i wyłącznie sama ze sobą. I wiesz co? Szczególnie to ostatnie doświadczenie dużo mi dało! Wybór kierunku padł na Rygę i Tallin.

Dzień 1, 1.02.2020

Pomysł na wyjazd pojawił się spontanicznie. Zupełnie przypadkowo, tak jak trafiłam na bilety lotnicze. Ryga bezpośrednio z Warszawy w niezłej cenie bez telepania się długich godzin autobusem? Biorę! Tym bardziej, że na Łotwie jeszcze mnie nie było, a kraje bałtyckie uważane są za bezpieczne na samotne podróże kobiet. Jedyny minus wyboru tego kierunku na zimowy wypad taki, że pogoda raczej średnio w lutym dopisuje, ale czy padający nawet non stop deszcz może odwieść mnie od zrealizowania zamierzeń? Oczywiście że nie.

Wyjazd oznacza bardzo wczesną pobudkę w sobotni poranek. Już kilka minut po 7:00 jestem na lotnisku niecierpliwie oczekując lotu. Kontrola bezpieczeństwa, poszwendanie się po terminalu, wreszcie wiozą nas na płytę. Lot odbędzie się na pokładzie „wiertolota” – samolotu, za którym osobiście nigdy nie przepadałam ze względu na panujący w nim poziom hałasu. Szczęśliwie jednak z przydziału dostałam miejsce na samym końcu, gdzie jest jakby ciszej. Wsiadamy wszyscy z płyty lotniska. Maleńki samolocik drży w powietrzu, czasem nim rzuca, ale jednak senność wygrywa – ostatnimi czasy niewiele śpię, więc praktycznie cały lot spędzam w objęciach Morfeusza.

Na miejscu zastaję stalowoszare niebo, z którego jeszcze nie pada. To się jednak zaraz zmieni. Wychodzę z terminala i kieruję się w stronę przystanku autobusowego – centrum Rygi z lotniskiem łączy linia autobusowa nr 22. Bilet na przejazd zakupić można w automacie na przystanku (cena biletu w jedną stronę to 1,15 EUR) lub u kierowcy (bilet jest wtedy droższy, kosztuje 2 EUR). Można skorzystać także z taksówek oraz przejazdu Boltem (wracając na lotnisko w ten sposób zapłaciłam poza godzinami szczytu 6 EUR z centrum).

Tym razem czekam w niezbyt szybko poruszającym się ogonku, by kupić bilet na komunikację publiczną. Zakupu jednak nie udaje mi się dokonać, ponieważ akurat podjeżdża autobus. Nie chcąc tracić ani minuty ze zwiedzania łotewskiej stolicy (ustać w miejscu nie mogę z ekscytacji!), bilet na przejazd kupuję u kierowcy. Akurat mam wolne 2 EUR – w środku transportu nie można płacić kartą, chociaż ogółem jak się później okaże płatności plastikiem są przynajmniej w Rydze bardzo popularne i nie ma na nie minimalnego limitu.

Przejazd do dworca autobusowego leżącego po drugiej stronie jednej z głównych arterii otaczających starą część miasta zajmuje około 30 min. Wysiadam w centrum i pierwsze kroki kieruję w stronę wspomnianego dworca – chcę zorientować się, gdzie muszę udać się wieczorem. Opuszczam wtedy Rygę i kieruję się do Tallina.

Kościół św. Piotra

Gdy już wiem co i jak, pora zacząć zwiedzanie! Ryga jest największym miastem spośród wszystkich innych w krajach nadbałtyckich. Uwagę zwraca szczególnie stare miasto. Kręcę się po urokliwych uliczkach wybrukowanych kocimi łbami (zabranie butów zimowych o grubej zelówce i zabezpieczających kostkę przed skręceniem było doskonałym pomysłem…), aż trafiam pod kościół św. Piotra. Stara świątynia zwraca uwagę szczególnie wysoką wieżą, na którą można wjechać. To tu zamontowano pierwszy zegar w Rydze – miało to miejsce w 1352 r. A bicie dzwonu wyznaczało niegdyś początek i koniec dnia pracy mieszkańców.

W środku kościoła uderza mnie ascetyczny styl. Brakuje tu ogromu zdobień, są tylko nieliczne płyty nagrobne i zwracające uwagę szlacheckie epitafia. Chociażby w porównaniu do świątyń w Polsce można przeżyć niemałe zaskoczenie. Płacę 9 EUR i udaję się na platformę widokową umieszczoną na wysokości 72 m. na wieży. Pierwsze dwa piętra pokonuje się na własnych nogach, wyżej co kilka minut jedzie winda zarządzana przez nieco znudzoną kobietę grającą non stop w jakieś gry na telefonie.

Gdy tylko na samej górze otwierają się drzwi windy, uderza mnie lodowaty podmuch i strugi deszczu. Tego padającego z nieba, ale i spływającego z dachu… Uciekam szybko na drugą stronę wieży, skąd roztaczają się najpiękniejsze widoki. Teoretycznie sprzed windy widoczna powinna być wieża telewizyjna, ale nisko zawieszone chmury i mgła skutecznie ukrywają większą część wysokiej na 368 metrów konstrukcji.

Podziwiam kolorowe kamieniczki i dachy, rzucającą się w oczy strzelistą wieżę Katedry Ryskiej, wąskie ulice. Pięknie tu. Lubię się wspinać na wszelkie punkty widokowe, często z nich dane miejsce wygląda zupełnie inaczej. Spędzam długie minuty robiąc zdjęcia i przyglądając się architektonicznym detalom, ale sztywniejące z zimna ręce i mokre już włosy sprowadzają mnie z powrotem do ciepłej i osłaniającej przed wiatrem windy.

Kościół św. Piotra praktycznie:

  • godziny otwarcia: wtorek – środa – od 1 września do 30 kwietnia 10:00 – 18:00, od 1 maja do 31 sierpnia 10:00 – 19:00; niedziela – od 1 września do 30 kwietnia 12:00 – 18:00, od 1 maja do 31 sierpnia 12:00 – 19:00, nieczynny w poniedziałki
  • kasa biletowa zamykana jest na godzinę przed zamknięciem kościoła
  • ceny biletów: 9 EUR normalny, 7 EUR zniżkowy dla studentów, 3 EUR zniżkowy dla uczniów, dzieci do 7 lat wchodzą za darmo
  • cena biletu obejmuje wstęp do wnętrza oraz na taras widokowy.

Łotewskie specjały: deser z chleba?!

W związku z tym, że nastała pora obiadowa, decyduję się odszukać jeden z polecanych przez czytelników lokali. Nie jest to trudne – mam do Province dosłownie rzut beretem. Już przed wejściem widzę przyklejone do szyby menu ze zdjęciami łotewskich potraw. Trudno tu mówić może o tradycyjnej kuchni, bo Łotwy jako takiej długo na mapie nie ma, ale są pewne dania, które kojarzą się głównie z tym krajem. Jednym z nich jest bałtycki śledź podawany z twarogiem i ziemniakami.

Zajmuję miejsce przy niewielkim stoliku i wybieram… Kapuśniak z mięsem wieprzowym i opiekanymi wcześniej ziemniakami (5,40 EUR), wspomniany już śledź (6,50 EUR), łotewskie wino jabłkowe i deser. Nie byle jaki! Na Łotwie jada się desery chlebowe. W Province podawany jest właśnie jeden z nich – rupjmaizes kartojums, czyli chleb żytni przekładany śmietaną, podawany tu w towarzystwie dżemu truskawkowego, owoców leśnych i drobno pokrojonych migdałów.

Najtaniej to tu nie jest, ale trzeba przyznać, że obsługa jest sympatyczna, a podawane dania – przynajmniej te, które zamówiłam – bardzo smaczne. Już sam ich widok sprawia, że jeszcze bardziej chce się jeść. A wnętrze? Całkiem przyjemne. Nie jest to jednak zbyt duży lokal, także wolne miejsca w porze obiadowej szybko znikają. Przekonuje się o tym kilka grup wygłodniałych turystów. Miałam szczęście.

Z pełnym żołądkiem udaję się dalej. Już wcześniej postanowiłam, że – niezależnie od pogody – będę trzymać się tym razem z dala od muzeów i postanowienia dotrzymuję. Chcę po prostu iść przed siebie odkrywając kolejne i kolejne zakątki starej części miasta. Rzadko kiedy patrzę na mapę gubiąc się z przyjemnością w plątaninie uliczek, nad którymi górują często bogato zdobione, kolorowe kamienice. Trafiam w ten sposób chociażby pod budynek restauracji 1221 ze słynnymi narysowanymi na jego niebieskiej fasadzie krowami.

Katedra Ryska (Katedra Najświętszej Marii Panny)

Dalej zaglądam do Katedry Najświętszej Marii Panny zwanej również Katedrą Ryską. To jej wieżę widziałam na głównym planie będąc na platformie widokowej kościoła św. Piotra. Budowa katedry rozpoczęta została w 1211 r., zakończyła się natomiast w drugiej połowie XIII w. Wielokrotnie przebudowywana świątynia może poszczycić się elementami architektury gotyckiej, barokowej oraz romańskiej. Charakterystyczna, rzucająca się w panoramie Rygi wieża, dobudowana została w miejsce wcześniejszej dopiero w latach 1885-1776.

Po raz kolejny dziwi mnie dość surowe wnętrze – niewiele jest tu zdobień, ale uwagę szczególnie zwraca barokowa ambona z 1641 roku, niesamowicie zdobione organy z 1884 r. oraz witraże z XIX w. Odnośnie organów warto wspomnieć, że w tamtych czasach były to największe organy na świecie – składają się z 6718 piszczałek! Odbywają się tu koncerty. Za wstęp do świątyni płaci się 5 EUR.

Kolejny przystanek robię gdy znów jestem przemoczona. Chodzenie z plecakiem (trzeba było go zostawić w którymś z punktów przechowalni bagażu…), torebką z dokumentami, aparatem foto i parasolem jest dość uciążliwe, więc polegam jedynie na niezbyt głębokim kapturze. Oznacza to, że jak tylko dłużej przebywam na zewnątrz lub mocniej pada, szybko mam mokre włosy. A to oznacza, że nadchodzi wtedy pora ogrzać się i nieco wysuszyć.

I tak trafiam do Furors Cafe, gdzie wcinam kolejny pyszny deser chlebowy – maizes zupa. Dziewczyna mająca właśnie swoją zmianę zagaduje skąd jestem, czy to mój pierwszy raz w Rydze, czy deser mi smakuje. Gdy pochwalam słodkość, rozkręca się i opowiada, jak robi się ten smakołyk. Jest to proste jak drut! Twardy, żytni, łotewski chleb należy rozdrobnić z wodą, a następnie zacząć go gotować z cukrem i wybranymi dodatkami. Tu służą za nie rodzynki. Gotową masę wykłada się na miseczkę i dekoruje sporą ilością śmietany. Proste, a oryginalne. I pyszne.

Słyszę jeszcze, że powinnam odwiedzić fabrykę czekolady Laima (najsłynniejsza łotewska marka czekolad), mają tam ponoć niewielkie muzeum. Jeszcze do niedawna byłam wielką miłośniczką czekolad wszelkiego rodzaju, ostatnimi czasy pozostała mi jednak tylko miłość do czekolady z całymi orzechami. Kiedyś wizyta w takim czekoladowym muzeum byłaby dla mnie obowiązkiem, ale w związku ze zmianą upodobań przekładam ją na zasadzie: jeśli starczy mi czasu (finalnie go zabraknie, bo zamiast muzeum czekolady wybiorę skansen – będzie to strzałem w 10!).

Trzej Bracia

Osuszona nieco odnajduję nieopodal kamienice zwane Trzema Braćmi. Każda z tech przylegających do siebie kamienic wygląda zupełnie inaczej. Cytując przewodnik: jeden dom jest chudy jak szczapa, drugi bardzo proporcjonalny, a trzeci – nieco przysadzisty. Coś w tym rzeczywiście jest. Dom spod numeru 16 uważany jest za najstarszy budynek komunalny całej Rygi – wybudowany został w XV w. To ten o fasadzie przywodzącej na myśl schodki. Zielonkawa kamienica zbudowana została w XVII w., natomiast środkowa – najpiękniejsza z nich wszystkich – w 1646 r.

Koci hostel i Trzy Koty

Idąc dalej trafiam na ciekawe znalezisko w postaci… hostelu dla kotów. Zastanawiam się chwilę i odkąd tu przybyłam nie zauważyłam, żeby po ulicach wałęsały się bezdomne psy. Kotów za to jest całe mnóstwo. A skoro o kotach mowa… Po chwili trafiam na Trzy Koty, czyli budynek z trzema kocurami umieszczonymi na dachu. Mimo kocich łbów pod nogami warto pozadzierać czasem głowę w górę, bo niektóre detale architektoniczne ryskich kamienic są naprawdę zachwycające.

W niektóre miejsca zaglądam po kilka razy, do innych nie potrafię wrócić, ale prawie w ogóle nie patrzę na mapę. Idę dalej przed siebie.

Pomnik Wolności

Zanim zacznie się ściemniać opuszczam mury starego miasta kierując się w stronę Pomnika Wolności (Milda). Ogromna, wysoka na 42 metry kolumna zwieńczona 9 metrową kobiecą postacią trzymającą trzy złote gwiazdy od razu sugeruje co oznacza. Gwiazdy symbolizują trzy historyczne regiony kraju – Inflanty (dziś Łatgalia), Kurlandię i Semigalię oraz Liwlandię. Pomnik powstał 18 listopada 1935 roku.

Tuż obok znajduje się urokliwy nawet o tej porze roku niezbyt duży park. Most z zawieszonymi na barierce kłódkami, wytyczone alejki, widoczne (aczkolwiek przycięte na zimę) różnorodne nasadzenia i górka, z której ładnie widać cały ten teren. Musi tu być naprawdę pięknie wiosną lub na początku lata.

Katedralna Cerkiew Narodzenia Chrystusa

Gdy podchodzę pod stojącą niedaleko pomnika Katedralną Cerkiew Narodzenia Chrystusa zaczyna się powoli ściemniać. Wysoka na 40 metrów świątynia prawosławna o pasiastej elewacji i 5 kopułach z krzyżami nie pozwala przejść obojętnie obok.

Budynek powstawał w latach 1876-1884. W czasie I Wojny Światowej Niemcy urządzili w nim świątynię dla luteranów, natomiast w trakcie II Wojny Światowej Sowieci otworzyli w budynku planetarium i salę wykładową. Prawosławni mogli wrócić do niej w 1991 roku. Nie mogę niestety zajrzeć do środka, bo akurat rozpoczyna się chyba jakieś nabożeństwo. Nie chcąc przeszkadzać zawracam w stronę starego miasta.

Dom Bractwa Czarnogłowych

Docieram wreszcie pod miejsce, w którym wiosną 1921 roku podpisany został traktat ryski kończący wojnę polsko-bolszewicką z lat 1919-1920. To pięknie zdobiony gotycki Dom Bractwa Czarnogłowych oryginalnie powstały w XIV w., jednak w czasie II Wojny Światowej zburzony i odbudowany dopiero na początku XXI w.

Bractwo Czarnogłowych zrzeszało niegdyś bogatych, nieżonatych kupców niemieckiego pochodzenia. Nazwa ta pochodzi od postaci św. Maurycego, który był patronem bractwa, a na ikonach przedstawiany był jako ciemnoskóry mężczyzna.

Patrzę na zegarek, mam jeszcze chwilę do odjazdu autobusu do estońskiego Tallina. Zdążyło się już ściemnić, a Ryga o tej porze nie robi na mnie dobrego wrażenia. Dużo lepiej wygląda za dnia, wieczorem traci swój urok. Nabiera jakiejś takiej mrocznej oprawy. A może odnoszę takie wrażenie tylko przez padający non stop deszcz i wzmagające się zimno? Nie zastanawiam się nad tym zbyt długo próbując odszukać kolejne miejsce, w którym nieco się ogrzeję. Ląduję w pubie Folkklubs Ala Pagrabs mieszczącym się w piwnicach jednej z kamienic blisko obrzeży starej Rygi. Moszczę się wygodnie na stołku i mimo sporej liczby klientów, długo na obsługę nie czekam.

Niby głodna nie jestem, ale czeka mnie kilkugodzinna podróż dalej, także decyduję się na zamówienie deski łotewskich specjałów do piwa i złotego trunku. Wybór piw jest spory, dlatego też przydaje się pomoc kelnera. Chłopak chętnie opowiada mi co nieco o każdym z piw. Nie mogąc nadal się zdecydować, zdaję się na jego rekomendację. Szklanka mętnego i podanego w temperaturze pokojowej napoju nie wzbudza początkowo mojego zaufania, ale wystarczy łyk, by wszelkie wątpliwości prysły jak bańka mydlana.

Jest dobrze! Gorzej jednak z deską specjałów. Ląduje przede mną deska do krojenia przykryta… pokrojoną w talarki marchewką, surowym ogórkiem, ogórkiem konserwowym tak pełnym octu, że bez popicia nie da się go przełknąć, kawałkiem zimnego, podsmażonego boczku, marynowanymi pieczarkami, odrobiną sera i żytnim ciemnym chlebem aromatyzowanym czosnkiem. Do tego w niewielkiej miseczce jest jeszcze majonezowy sos. Cóż… Trzeba było doczytać, co wchodzi w skład tego zamówienia. Mam jeszcze chwilę zanim udam się na dworzec, więc postanawiam zamówić drugą piwną rekomendację obsługującego tę część sali kelnera. Tym razem piwo jest zimne i mocniej gazowane, ale wbrew pozorom smak jest gorszy.

W drogę, Estonia czeka!

Na mnie już pora. Zbieram swój majdan i kieruję się w stronę dworca autobusowego. To tylko kilka minut na piechotę, ale w ciemnych zaułkach miejscami nie czuję się zbyt pewnie. Szczególnie że miasto wyludniło się w tej okolicy. To jednak tylko moja wyobraźnia za bardzo pracuje. A wszystko to przez aurę. Szybko odnajduję swój przystanek. Długo nie czekam – już po kilku minutach z wyprzedzeniem podstawia się autobus Ecolines do Tallina. Kolejne 4 godziny spędzę na jego pokładzie w drodze do stolicy Estonii.

Czas przejazdu umila mi rozrywka pokładowa – mogę ponadrabiać trochę filmowych zaległości. W Parnawie – już w Estonii – Ecolines ma przystanek. Kilka minut postoju pozwala wyjść i rozprostować nogi, ale lepiej nie oddalać się zbytnio od autokaru, bo kierowca pasażerów nie pilnuje. Jeśli nie wsiądziesz o czasie, autobus odjedzie bez ciebie.

Późny przejazd pozwala mi na oszczędzenie czasu, który mogę poświęcić na zwiedzanie, ale z drugiej strony nie mam możliwości zobaczenia sobie Łotwy czy Estonii przez okno. Zapadane szyby pozwalają zobaczyć jedynie brzeg drogi. Ale jak się później okaże, spora część trasy wiedzie przez lasy, których tu pełno.

W Tallinie ląduję niedługo po 23:00. Od razu kieruję się do wynajętego na najbliższe dwie noce apartamentu. Nawigacja kieruje mnie jakimiś ciemnymi, osiedlowymi uliczkami. Późna pora na samotne przejścia niekoniecznie jest dobra, ale  do obiektu, w którym mieści się mój pokój docieram zupełnie nie niepokojona przez kogokolwiek. Szybkie automatyczne meldowanie i mogę kłaść się spać. Od rana w planie Tallin.


Spodobał Ci się powyższy tekst? Polub go na Facebooku lub udostępnij, może komuś się przyda! Będzie mi również niezmiernie miło, jeśli pozostawisz po sobie ślad w postaci komentarza. 

Cztery kroki do udanego urlopu: wyszukaj lot...
... zarezerwuj nocleg... Booking.com
... wypożycz samochód...
... zminimalizuj swoją odpowiedzialność w razie uszkodzenia auta i ciesz się wyjazdem!

Powiązane teksty

Skomentuj